Relacja z Kolosów 2015

No więc Redakcja Kolosów ogłosiła konkurs na relację z imprezy Kolosy 2015 ( za rok 2014), postanowiłam wysłać im garść swoich wrażeń, za co nagrodzili mnie trzecim miejscem, a co za tym idzie książkami :) Żebyście Wy też mogli przeczytać co mi się przydarzyło, relację zamieszczam poniżej.

Zaczęło się w Pikutkowie. Znajomi zgarnęli mnie z autostrady i ruszyliśmy w stronę Gdyni. Mieszkanie chłopaka z Couchsurfing, u którego nocleg zaklepaliśmy wcześniej, znaleźliśmy bez problemu. Wszystko szło gładko. Był piątkowy wieczór i zaczęliśmy planować dzień następny. Filip chce zobaczyć już pierwszą prezentację w hali Gdynia Arena – „Dziewczyny na pokład…”, później „Rowerem przez mroźną Jakucję” i oba popołudniowe bloki (od 16:20 do końca). Mnie też najbardziej interesuje blok, który zaczyna się prezentacją Aleksandra Doby i następny. Marta nie mówi o konkretnych pokazach, więc chyba zakładamy, że zdaje się na nas.

Sobota, pobudka o 8:00. Filip ciśnie, żeby wstawać i pędzić do Areny.

Ale przecież to bez sensu siedzieć tam od rana do nocy – przekonujemy go i w końcu postanawiamy, że najpierw pójdziemy na spacer po Kępie Redłowskiej (bo skoro już jesteśmy w Gdyni i to pierwszy raz w życiu, to fajnie byłoby trochę tutejszych atrakcji zobaczyć), a pod Areną pojawiamy się dopiero o 12:00. Końca kolejki nie widać, a kiedy go znajdujemy, zastanawiamy się co robić – czekać czy pójść do Parku Naukowo – Technicznego na inne pokazy. Plan jest taki: postoimy do 13:00, wtedy będzie przerwa, pewnie trochę ludzi wyjdzie, to może wtedy nas wpuszczą. Stoimy, czekamy, śmiejemy się. Wybiła 13:00 kolejka zaczyna się ruszać. Super, jest nadzieja. Ruszyliśmy się spory kawałek, ale wciąż jesteśmy bardzo daleko od wejścia.

To co? Idziemy w inne miejsce czy stoimy?

Trochę szkoda iść na to, co interesuje nas mniej, kiedy tutaj za kilka godzin będą opowiadać, poza wspomnianym już Olkiem Dobą, Denis Urubko, Łukasz Supergan, Andrzej Bargiel, Aleksander Ostrowski….

No dobra, to dajemy sobie czas do 16:00. Jak wtedy nie wejdziemy, rezygnujemy – postanowione.

Stoimy, czekamy, marzniemy. Czuję, że toczy się we mnie walka między potrzebą ogrzania się gorącą herbatą a potrzebą pójścia do toalety (najbliższa jest chyba w centrum handlowym nieopodal). W końcu rezygnuję z pomysłu wypicia herbaty i stoję dalej. Z każdą chwilą wesołość i nadzieja są coraz mniejsze, ale z każdym poruszeniem kolejki wracają ze zdwojoną siłą.

15:00 – jesteśmy już naprawdę blisko, drzwi do Areny są za zakrętem. Kusi mnie, żeby zajrzeć do rozbitego na trawniku wigwamu, ale boję się, że nagle drzwi się otworzą, tłum ruszy, a ja zostanę w namiocie i będę musiała wrócić na koniec… Stoję więc i czekam (już teraz prawie ze łzami w oczach, bo za godzinę zaczyna się pokaz Doby, a mimo że jesteśmy blisko, to tłum przed nami nie maleje, wręcz przeciwnie, ciągle pojawiają się nowe twarze – znajomi i znajomi znajomych osób przed nami). Gdyby to wszystko działo się w Warszawie już dawno by mnie tu nie było, ale do Gdyni przyjechaliśmy specjalnie na Kolosy, i teraz mamy nie zobaczyć żadnej prezentacji… – próbuję sama sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć dlaczego wciąż czekam.

16:00 – tłum ruszył i porwał mnie ze sobą, czułam, że z tyłu ludzie napierają coraz bardziej, a z przodu ochroniarze próbują zatamować wsypanie się całej naszej zgrai naraz do środka. Odżyły traumatyczne wspomnienia z przekraczania na piechotę ukraińsko – polskiego przejścia granicznego w Szegini kilka lat temu. Ale w końcu – jest, udało się, jesteśmy w środku. Trochę zdezorientowani szukamy jakichś wolnych miejsc. Siadamy, gasną światła a na scenie pojawia się Aleksander Doba. Niesamowite, zdążyliśmy!

Moja kuzynka, która też była w sobotę na prezentacji „Transatlantyk. Reaktywacja” twierdzi, że Aleksander Doba mówił niewyraźnie i chaotycznie. I coś w tym jest, ale myślę sobie, że nawet gdyby na sali był obcokrajowiec, który nie rozumie ani słowa po polsku i ogląda ten pokaz, musiałby polubić człowieka z długą, białą brodą, który energicznie porusza się po scenie, wymachuje rękoma, nagle zakłada jakiś T-shirt, kładzie się na podłodze, wstaje, zdejmuje T-shirt i opowiada dalej. Fascynująca postać.

Kolejna prezentacja, to kolejny fascynujący człowiek – postać jak z filmów przesyconych absurdalnym humorem. Piotr Strzeżysz, „…rowerem z Alaski do Patagonii” – wyczyn nie lada, a sam pokaz to nieprzerwane salwy śmiechu wśród publiczności. Dla mnie Piotr Strzeżysz pozostanie człowiekiem od kotów, bo spotkaniu z nimi poświęcił sporą część prezentacji – były małe, duże, czarne, białe, no i przede wszystkim rude. Mimo całej sympatii, jaką wzbudził, to na mój gust za mało było opowieści o mijanych krajach i spotkanych ludziach.

Nie zabrakło ich za to w najlepszej według mnie (oczywiście z tych, które widziałam) prezentacji -„Góry lodu i ognia. Pieszo przez Iran”. Łukasz Supergan to człowiek o radiowym głosie (i – co tu kryć – telewizyjnym wyglądzie). To, co ma do powiedzenia, potrafi przekazać ze spokojem, wszystko było przemyślane, ułożone w logiczną całość, a w dodatku stanowiło merytoryczną wartość. Dowiedzieliśmy się nie tylko o przygotowaniach do wyprawy, ale przede wszystkim poznaliśmy góry Zagros, ich przyrodę i mieszkańców, a także miasta Iranu (no dobra, zapamiętałam tylko Shiraz, był tam, prawda?). Całość uzupełniona naprawdę dobrymi zdjęciami. Słowem – rewelacja.

Pozostałe pokazy też były ciekawe, ale w niedzielę już się na Kolosy nie skusiliśmy (wybraliśmy spacer po Gdyni, a rozdanie nagród śledziliśmy w Internecie).