Czarna wołga i złote zęby

Historia sprzed lat opisana raz jeszcze

Czarna wołga po raz pierwszy

Grigorija poznałyśmy drugiego dnia nad Jeziorem Sevan. Kazał mówić do siebie po imieniu, chociaż był w wieku naszych dziadków. Wypytywał czy podoba nam się Armenia, na co wydobytym z odmętów pamięci rosyjskim odpowiedziałam: da, nravitsja, sprawiając naszemu nowemu znajomemu wielką radość. I właśnie wtedy Grigorij zaprosił nas do siebie. Trudno powiedzieć czy naprawdę chciał nas przyjąć w gościnę, czy tylko z kurtuazji rzucił: „mój dom zawsze stoi dla was otworem”. Niezależnie od jego intencji my postanowiłyśmy potraktować te słowa poważnie i na wszelki wypadek zapisałyśmy jego numer telefonu. Zapowiedziałyśmy, że odwiedzimy go następnego dnia, po czym staruszek wsiadł do swojej czarnej wołgi, na pożegnanie wyszczerzył w uśmiechu złote zęby i odjechał.

Czytaj dalej „Czarna wołga i złote zęby”

W Armenii

Jeżeli nagle wylądujecie w Armenii pośrodku niczego bez jedzenia, picia i mapy, nie martwcie się. Ludzie się Wami zaopiekują. Dadzą Wam jeść, pić i pozwolą przenocować u siebie w domu.

Chaczapuri

Na zdjęciu chaczapuri adżaruli – chaczapuri kojarzy się głównie z Gruzją, ale w Armenii też można je kupić. Chaczapuri adżaruli to „odmiana” chaczapuri z serem i jajkiem. W wersji klasycznej jajka brak.

Czy w Armenii są bankomaty?

Zanim tam pojechałam, wyobrażałam sobie, że Armenia to jedna wielka (no może nie taka znowu wielka) wioska. Dlatego pytaniem, które spędzało mi sen z powiek było: czy aby na pewno są tam bankomaty? Na próżno szukałam odpowiedzi na blogach osób, które Armenię odwiedziły przede mną i wśród swoich znajomych ( a dokładniej jednego znajomego), którzy już tam byli… W trakcie wyjazdu okazało się, że ta niewiedza doskwierała nie tylko mnie. Spotkany przypadkiem, w okolicach monasteru Khor Virap, Polak (nazwany przeze mnie Grzegorzem, a przez drugą Martę Pawłem) jadący z Erewania na południe, kiedy tylko usłyszał, że my już byłyśmy nad Jeziorem Sevan, uznał spotkanie nas za zbawienne i zapytał: czy tam są bankomaty? Jeżeli Was też nurtuje to pytanie, to spieszę z odpowiedzią. Tam, gdzie byłam, to znaczy w Erewaniu, miejscowości Sevan i Martuni bankomaty są. Są też salony operatora telefonii komórkowej znanego i w naszych stronach, a więc wypłacenie pieniędzy ze ściany i kupienie karty sim nie jest problemem.

Jeszcze o gościnności i jedzeniu w Armenii

Marszrutka do Erywania odjeżdża z dworca w części Tbilisi, która nazywa się Ortachala. Nie miałyśmy przy sobie nic do jedzenia, tylko półtoralitrową butelkę z piciem. Chyba naiwnie myślałyśmy, że znajdziemy rozkład jazdy i w oczekiwaniu na autobus kupimy jakieś jedzenie. A poza tym, na mapie Tbilisi i Erywań są tak blisko, że myślałyśmy, że przejazd zajmie nam około 3 godzin. Zajął, z tego, co pamiętam,co najmniej pięć, chociaż wydaje mi się, że nawet dłużej. Rozkładu, oczywiście, nie było. (Jak mówi „druga Marta”, czyli nie ja, tylko koleżanka, z którą jeździłam: na Zachodzie Europy nie ma przygody, bo wszystko jest za dobrze zorganizowane, na przykład są rozkłady jazdy).

Akurat, kiedy przyszłyśmy na dworzec, na peronie (a dokładniej gdzieś z boku, poza peronami; perony były zarezerwowane dla dużych autokarów tureckich, czyli zachodnich, przewoźników)  stały dwie marszrutki do Erywania. Nie było szans, że się tam wciśniemy (my może tak, bo akurat są dwa wolne siedzenia, ale bagaże to z nami raczej nie pojadą), myślałyśmy, że będziemy musiały trochę poczekać, bo  z tego, co wiedziałyśmy, to marszrutki odjeżdżają co godzinę. Okazało się, że nie doceniłyśmy pojemności gruzińskich pojazdów i pomysłowości gruzińskich kierowców. Znalazło się miejsce i dla nas, i dla naszych bagaży, jak również dla kilku ormiańskich pakerów, kilku Gruzinów i trójki Holendrów, ich trzech plecaków i gitary. Nie muszę chyba dodawać, że w ten sposób wszelkie zasady BHP zostały brutalnie złamane.

Wyposażone w zero jedzenia, zero pieniędzy gruzińskich czy ormiańskich, za to w odrobinę picia i trochę dolarów, przekroczyłyśmy granicę wzbogacając się o tysiąc dram (za wizy zapłaciłyśmy dolarami, a resztę wydano nam w dramach). Marszrutka zatrzymała się przy drodze, po godzinie stania na granicy, urządzono godzinną przerwę tuż za granicą. Przy budce z kebabem. Uzbrojona w tysiąc poszłam poprosić o kebaba wegetariańskiego, czyli kebaba bez kebaba. Same warzywa. Pan Sprzedawca trochę się zdziwił, zaprowadził mnie do kuchni i kazał paluszkiem pokazywać, które warzywa sobie życzę. Dostałam dwa placki z warzywami w środku, zapytałam ile płacę, ale pan machnął tylko ręką, jakby jedzenie bez mięsa się nie liczyło. I tak dostałam w prezencie obiad. To było moje pierwsze zetknięcie z Armenią.