Warszawa oczami Australijczyka

Życie na walizkach ma to do siebie, że nigdzie nie jesteś u siebie. Zawsze „w gościach”, pomieszkujesz, przesypiasz, a potem pakujesz się i ruszasz dalej. Moje niezdecydowanie między Warszawą a Majorką (bo innych części Polski ani Hiszpanii nie brałam przecież nawet pod uwagę) skończyło się próbą „ułożenia” sobie życia w ojczyźnie. Trochę pewnie pod wpływem pytań znajomych i nieznajomych „o normalne życie” (na liście pytań zadawanych przez gości pracownikom kurortów „co robisz w swoim NORMALNYM życiu?” zajmuje chyba pierwsze miejsce), trochę z potrzeby zamieszkania gdzieś na dłużej niż kilka miesięcy.  Ale od początku wiedziałam, że nawet po powrocie do Polski, tak zupełnie normalnie to wcale nie będzie. No i nie jest. Maj i czerwiec upłynęły mi na wyjazdach, w lipcu szykują się kolejne. W między czasie umowa wynajmu pokoju w Warszawie wygasła, a moim domem na kilka dni stał się hostel. Tani i skromny, ale w centrum. Mekka Ukraińców, ale i jeden Australijczyk się trafił. I o nim właśnie chcę Wam opowiedzieć.

Czytaj dalej „Warszawa oczami Australijczyka”

koło Koła

Znacie tę pokusę, żeby czym prędzej spakować wszystko i wynieść się z miasta gdzieś daleko? Najlepiej na koniec świata, zaszyć w jakiejś głuszy na zawsze tak, żeby nikt nas tam nie znalazł. Znacie czy nie? Ja nie znam. Pewnie dlatego, że na końcu świata to ja się wychowałam. Wieś pośrodku niczego. Żadnego morza, gór czy jezior. Tylko las i z każdym rokiem coraz brudniejsza rzeczka. No i kościół. Obowiązkowo kościół. Do najbliższego naprawdę dużego miasta – Łodzi – jakieś 80 kilometrów.

Czytaj dalej „koło Koła”

Kazimierz Dolny

Kazimierz Dolny nad Wisłą albo czego nie wiedziałam

Wiecie, że nazwa Kazimierz wzięła się od Kazimierza Sprawiedliwego, a nie Wielkiego? Ja nie wiedziałam. A wcześniej w tym miejscu istniała osada zwana Wietrzną Górą (osobiście bardzo żałuję, że ktoś kiedyś, czyli w XII wieku zmienił tę nazwę, bo Wietrzna Góra dużo bardziej mi się podoba).

Czytaj dalej „Kazimierz Dolny”

Rowery, pustynia i zabytkowe stodoły, czyli weekend na Jurze

Jest taki fajny brytyjski bloger. Nazywa się Alastair Humphreys. Kilka lat temu objechał świat dookoła na rowerze, a teraz wrócił do Wielkiej Brytanii i realizuje swój nowy projekt – Microadventures, zachęca też innych do odbywania mikro-przygód. Za jego radą pożyczyłam rower i w sobotę rano wsiadłam w pociąg do Częstochowy, gdzie spotkałam się z Magdą.

Czytaj dalej „Rowery, pustynia i zabytkowe stodoły, czyli weekend na Jurze”

Najfajniejsze miejsce w Warszawie

Najfajniejsze miejsce w Warszawie to, oczywiście, Żoliborz, a konkretniej – oczywiście okolice Placu Wilsona. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia.

Czytaj dalej „Najfajniejsze miejsce w Warszawie”