O tym, że nie zawsze jest bezpiecznie

No, bo nie oszukujmy się, nie zawsze jest. Zwłaszcza, kiedy się jest samotnie szwendającą się dziewczynką, tudzież zbliżającą się do trzydziestki kobietą.

No więc zdarzyło się tydzień temu… za każdym razem, kiedy opowiadam tę historię wychodzi mi jakoś śmiesznie, ale do śmiechu nie było mi ani trochę…

Jak za każdym razem, kiedy potrzebuję pobyć sama, poszłam na spacer. Jak zawsze było pięknie: morze, las, skałki. Plaż unikam, bo są pełne turystów, co więcej, turystów z naszego hotelu, więc takich, z którymi chętnie gawędzę i żartuję w pracy, ale od których w dni wolne uciekam najdalej jak się da. Pospałam więc na skałach, a rozszalałe tego dnia morze, niczym w grackiej tragedii, zwiastowało nieszczęście. W końcu obudziłam się, ziewnęłam, przeciągnęłam i poszłam w inne miejsce. Plaża w zasięgu wzroku, ale jednak samotnia. Skały stopniowo schodzą w dół, zeszłam więc najniżej jak się dało i na podobieństwo postaci z dziewiętnastowiecznych obrazów niemieckich malarzy w romantycznym zamyśleniu patrzyłam na rozbijające się o skały fale.

Nagle zobaczyłam obok siebie cień. Spojrzałam w górę. Nade mną stał starszy mężczyzna i majstrował coś przy rozporku. Pomyślałam, że przyszedł się wysikać, ale jak tylko zorientuje się, że i ja tam jestem, pójdzie sobie precz załatwić się gdzieś indziej. Ale nie poszedł. I wtedy zorientowałam się, że wcale nie sikać tutaj przyszedł.

Serce zaczęło mi bić z prędkością światła, instynkt samozachowawczy nie zawiódł, w błyskawicznym tempie zabrałam swoje manatki i zaczęłam uciekać. (Nie żebym pierwszy raz w życiu widziała ekshibicjonistę, ale wcześniej albo nie byłam sama, albo byłam na prostej drodze i wystarczyło przyspieszyć kroku). Problem w tym, że tutaj nie bardzo było dokąd wiać. Z jednej strony morze, z tyłu las, w prawo jeszcze więcej skał i pustki, w lewo plaża, ale po drodze na plażę – nazwijmy rzeczy po imieniu – zboczeniec. Miotałam się przez chwilę. Miałam ochotę wrzeszczeć: DIDI!!!!!!!!! ( Didi to moja współlokatorka, z którą czasem tu przychodziłam), ale Didi była w domu i na pewno by mnie nie usłyszała. W końcu zboczeniec poszedł w głąb lasu i był na tyle daleko, że szybko (co na skałach w japoneczkach nie jest najłatwiejsze) pobiegłam w stronę plaży, czyli ludzi, a stamtąd hyc hyc do domu.

Jak tylko zobaczyłam Didi wylegującą się na kocu w ogródku, zaczęłam ze łzami w oczach błagalnym tonem krzyczeć: hug me, hug me, przytul mnie!!! ( z czego moja zacna współlokatorka do tej pory się nabija) i opowiedziałam jej wszystko siejąc niepokój także w jej duszy.

Niniejszym moja prywatna samotnia została zrujnowana i jestem zdana na rzesze turystów, co chyba nigdy więcej nie będzie mi się wydawało złym pomysłem.

 

Dodaj komentarz