koło Koła

Znacie tę pokusę, żeby czym prędzej spakować wszystko i wynieść się z miasta gdzieś daleko? Najlepiej na koniec świata, zaszyć w jakiejś głuszy na zawsze tak, żeby nikt nas tam nie znalazł. Znacie czy nie? Ja nie znam. Pewnie dlatego, że na końcu świata to ja się wychowałam. Wieś pośrodku niczego. Żadnego morza, gór czy jezior. Tylko las i z każdym rokiem coraz brudniejsza rzeczka. No i kościół. Obowiązkowo kościół. Do najbliższego naprawdę dużego miasta – Łodzi – jakieś 80 kilometrów.


Tym, którzy pytają skąd jestem odpowiadam, że z Koła (pewnie obiło się Wam o uszy, albo raczej rzuciło w oczy? Na przykład kiedy myliście ręce a z umywalki patrzyły na Was te cztery litery. KOŁO. Tak, to to Koło. To tam produkują te wszystkie umywalki, wanny, prysznice, sedesy). To tam się urodziłam. Tym bardziej dociekliwym zdradzam, że dorastałam koło Koła. W Powierciu.

Zawsze wiedziałam, że nie brak nam lokalnych atrakcji (chodziło się przecież w podstawówce z wizytami do mleczarni, pieczarkarni a nawet Muzeum Ceramiki, wiecie, tak jak warszawskie dzieci chodzą z wizytami na Stare Miasto, do Łazienek i Muzeum Powstania), a ostatnio utwierdziłam się w tym przekonaniu patrząc w atlas samochodowy. Koło – zamek z XV wieku, klasztor bernardynów, kościół farny, klasycystyczny ratusz. Oczywiście o tych wszystkich zabytkach doskonale wiedziałam. Zamek zbudował nam Kazimierz Wielki i to jemu miasto zawdzięcza swoją nazwę. Podobno kiedy król tędy przejeżdżał od jego karocy odpadło koło. W tej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak założyć tu miasto i nazwać je Koło, a potem zbudować zamek. (A z innej beczki, to legenda o zamku w Łęczycy zaczyna się od tego, że król Kazimierz Wielki przejeżdżał tamtędy i koła jego karety ugrzęzły w błocie – coś naprawdę musiało być nie tak z tym jego powozem, że aż legendy o tym krążą). Poza Kołem samym w sobie niedaleko mamy termy w Uniejowie, a niedaleko w inną stronę bazylikę w Licheniu.

Mamy też zajazd pocztowy i pałac w Kościelcu. A wszystko to z XVIII/XIX wieku. Zabytki pełną parą. W zajeździe do dziś mieści się poczta. Odkąd pamiętam było tam też muzeum z ogromnym telefonem na ścianie – takim, który ma jedną rurkę, do której się mówi i drugą na sznurku, którą zdejmuje się z widełek i przykłada do ucha, żeby słyszeć tego, do kogo się dzwoni. Nie lada atrakcja dla kilkuletniej mnie (chociaż pewnie i teraz nie pogardziłabym taką zabawką). Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy ostatnio wybrałam się na pocztę w Kościelcu a muzeum nie było. Zniknęło. Zostało puste pomieszczenie. Oczywiście zagadałam o to panią w okienku.

– Wystawa wróciła do Wrocławia. To nie było nasze. Tylko wypożyczone. Na 30 lat.

No tak, starzeje się człowiek. 30 lat minęło jak z bicza strzelił.
No więc widzicie – jest o czym pisać: pałace, zamki, kościoły, bazyliki, poczty, termy… Ale jakoś nigdy wcześniej do głowy mi nie przyszło, żeby o tym wspominać, żeby kogokolwiek zachęcać do przyjazdu (czy pisałam już, że Powiercie jest objęte programem Natura 2000? a z Koła do Uniejowa można popłynąć kajakiem?).

Nie pisałam. Ale ostatnio coś się zmieniło. Odkryłam coś niezwykłego. Coś, dla czego warto przebyć niezliczoną ilość kilometrów. Wyśmienite, delikatne, przepyszne, puszyste, jedyne w swoim rodzaju kolskie MUFFINKI. Muffinki od „Walkowiaka”. Moje ulubione to te jasne z masą budyniową w środku, pychotka. Kolejki w piekarni czasem zniechęcają, ale panie sprzedawczynie zawsze uwijają się i sprężają i kolejki błyskawicznie maleją. Także przyjeżdżajcie, odwiedzajcie i koniecznie wpadajcie na Sienkiewicza 15.

Co tam pałace, zamki, kościoły, bazyliki, poczty, termy. Przyjeżdżajcie na muffinki.

Koło, kościół ewangelicko-augsburski
Kościół Ewangelicko-Augsburski

Powiercie

muffinki

Dodaj komentarz